Z rzeczy, które bardzo lubiłem to śpiew. Chciałem nawet się zapisać do szkoły śpiewaczej, ale to nie było na moją kieszeń. Do tej pory pamiętam jeszcze Halkę. Zacytuję (śpiewa) Nieszczęsna halka, gwałtem tu idzie. O Boże miłosierny Ty chroń o Panie chroń. Gdyby ją tam powstrzymali ja nie mogę.
 

 

  • ipn logo
  • mcdn logo
  • pwsz
  • um malopolska

Dąbrowski Eugeniusz

 

Biografia

Dąbrowski Eugeniusz

Urodził się 6 stycznia 1928 roku w Warszawie jako syn Anastazji i Stanisława wśród siedmiorga rodzeństwa. Ojciec pracował w izbie skarbowej. Matka zajmowała się wychowywaniem dzieci. Z wyznania była baptystką. Eugeniusz uczęszczał do szkoły nr 8 im. Bolesława Prusa. Równocześnie uczył się grać na skrzypcach w szkole muzycznej.
Po wybuchu wojny rodzina Dąbrowskich zaangażowała się pomoc Żydom – rodzice i dorosłe rodzeństwo ukrywało ich, a brat przemycał do getta żywność, lekturę religijną oraz wydawnictwa konspiracyjne. Po wojnie zostali odznaczeni medalem Sprawiedliwych wśród narodów świata. Tuz przed wybuchem Powstania Warszawskiego, na przełomie lipca i sierpnia 1944, prawdopodobnie na skutek donosu folksdojcza, Dąbrowscy zostają aresztowani – przewiezieni do Pruszkowa, a stamtąd do Oświęcimia. Ojciec, który był nieobecny w domu uniknął aresztowania. Eugeniusz w obozie został oznaczony numerem 191151. W obozie przebywał niecały miesiąc po czym został wywieziony do Niemiec do obozu Natzweiler, gdzie przydzielono go do pracy przy wydobywaniu łupków bitumicznych. Tam oznaczony był numerem 32206. Następnie, na wiosnę 1945 roku przewieziony został do Dachau, gdzie przebywał do wyzwolenia.

Relacja

Nazywam się Eugeniusz Dąbrowski, urodziłem się w Warszawie 6 stycznia 1928 roku z rodziców Anastazji i Stanisława Dąbrowskich. Urodziłem się w dość licznej rodzinę. Kilka sióstr i braci. Do szkoły chodziłem w Warszawie. Szkoła była imienia Bolesława Prusa nr 8 na ulicy Karolkowej niedaleko mojego miejsca zamieszkania. Mieszkałem na ulicy Wolskiej 26. Obok był słynny plac zabaw, który nazywał się Wenecja. Obok naszego bloku pod numerem 28 znajdowała się bożnica żydowska. Lata dzieciństwa spędzałem wśród kolegów Polaków i chłopców żydowskich. Moje siostry przyjaźniły się z koleżankami żydówkami. Nasza kamienica składała się z trzech podwórek. Za ostatnim podwórkiem była piekarnia. Ojciec był rzymskokatolikiem, a mama moja pochodząca z Wilna, jako sierota przyjechała do Warszawy, wychowywały ja zakonnice katolickie. Zetknęła się z polskim kościołem baptystów i tam została w wieku dojrzałym w wieku świadomym ochrzczona, bo u baptystów nie chrzci się dzieci nieświadomych. Moja mama była baptystką. Kościół był na ulicy Wolskiej 46. ja moje siostry i bracia chodziliśmy tam do szkółki niedzielnej. Tak było do wybuchu powstania w getcie w kwietniu 1943 roku. Ojciec mój pracował w izbie skarbowej, a mama zajmowała się wychowywaniem dzieci. Było trzech chłopców. Ja byłem w rodzinie najmłodszy, Tadeusz i Józef i było pięć sióstr. Czyli było nas ośmioro. Ja na przód uczyłem się gry na skrzypcach. Chodziłem do szkoły muzycznej i do szkoły powszechnej. Zawsze marzyłem być architektem, albo artystą malarzem, bo miałem zdolności do rysunku.
W tym czasie był już wielki reżim w Warszawie jak i w całej Polsce. Hitler w swoich planach chciał wyniszczyć naród żydowski, a w drugim planie zniszczyć Polaków, a w Warszawie wybudować nowe miasto. Nie wszyscy o tym wiedzą, ale w Warszawie mieścił się obóz koncentracyjny. Tam też zginęło dużo Żydów i Polaków. Kiedy wybuchło powstanie w getcie warszawskim zaczęto łapać Żydów i tam ich osadzać. W naszym kościele był Żyd, który się nazywał Rachmil Fridland. On od razu znalazł przyjaznych ludzi, między innymi moich rodziców, którzy chcieli mu okazać życzliwość, dobroć i opiekę. On przychodził do nas. Nie raz nocował parę dni, a potem dla zmylenia udawał się na drugą stronę Warszawy za Wisłą na Pragę na ulicę Mińską 18 mieszkania 21, gdzie moja siostra mężatka Kazimiera Półtorak tam mieszkała. On u niej parę dni przebywał, a potem wracał do nas na mieszkanie. Również inna siostra Kamila Michalska, baptystka, której syn był pierwszym kapitanem na statku Stefan Batory też ukrywała Żydów. Aż ośmiu osobom uratowała życie. Była przez to bardzo prześladowana przez Niemców, ale udało jej się jakoś przeżyć. Tak się zdarzyło fatalnie, że obok nas mieszkał folzdeutsche, który się nazywał Kunkiel. Cały czas stosunki z nimi były dobre do chwili, gdy Hitler napadł na Polskę. Potem już nie rozmawialiśmy, nie mówiliśmy sobie dzień dobry. Lękaliśmy się, bo do nich przychodzili Niemcy. Nawet oficerowie byli widywani, bo Kunkielowie mieli bardzo ładną córkę. Postanowiliśmy zmienić mu nazwisko na Jan Pietruszczak, żeby w razie, czego zmylić Niemców i wszyscy już do niego mówili jak do członka rodziny Janku. Rodzice mi szczególnie przykazali, bo byłem najmłodszy, żebym mówił wujku na niego. Często ja z nim pod rękę szedłem na Pragę. Nigdy sam nie wychodził na ulicę. To był człowiek bardzo zdolny, inteligentny, o bardzo dobrym sercu. Kiedy wybuchło już to powstanie w getcie moja siostra Kazimiera, ta z Pragi i brat Józef szczególnie bardzo dużo pomagali Żydom. Już nie mówię o mojej mamie, bo też przychodziły młode Żydówki, jako panienki i mama zaopatrywała je w chleb. Najwięcej dla Żydów zrobił mój brat Józef, który pracując w niemieckiej firmie Wencke. Wencke był Niemcem, ale baptystą i mój brat Józef na prośbę mojej mamy on został przyjęty. On chodził do zboru i jako właściciel firmy mama zwróciła się do niego: bracie, może brat by wziął Józka, jako pomoc kierowcy to by się uczył zawodu. On powiedział dobrze i mój brat Józef był pomocnikiem kierowcy. Firma Wencke miała prawo dwa razy w tygodniu wjeżdżać do getta. Miał oficjalne papiery i woziło getta olej, mąkę i inne produkty. Mój brat Józef za namową szczególnie mamy i ojca brał nowe testamenty, brał prasę żydowską z podziemia wydawaną w Warszawie i inne pisemka patriotyczne i jak wjechali do getta on tylko pokazywał przepustkę i brat Józef przemycał i chleb i ulotki w języku żydowskim i literaturę żydowską i religijną, Talmud i nowe testamenty. Opowiadał taki przykry wypadek, że podbiegł do jakiejś Żydówki podał jej chleb i Talmud czy nowy testament i w tym czasie Niemiec zauważył i zaczął strzelać. Ta Żydówka była ranna, ale jakoś uciekła. Do brata też strzelał, ale brat uniknął śmierci.
W getcie działy się straszne rzeczy. Niemcy nie dość, że mordowali to jeszcze to nagrywali i może i dobrze, bo dzisiaj mamy dokumentację, co oni wyprawiali, bo gdyby sami nie filmowali to może świat by nie uwierzył, co tam się działo. Tam była taka organizacja żydowska. Warszawiacy oprócz żywności, literatury organizowali też broń. Żegota była częściowo zaopatrywana w broń. Żydzi w zamian za broń przekazywali złoto, biżuterię. Ta broń była przydatna w rękach powstańców żydowskich. Jednak machina hitlerowska była tak silna, że ani Warszawiacy, ani biedni Żydzi nic mogli zrobić, bo przyszedł czas, że powstanie upadło. Wielu ludzi zginęło, żywcem zostało spalonych. Było niesamowite robactwo. Był niesamowity głód. Była tam policja żydowska i policja granatowa polska. Jedna i druga w niektórych momentach się źle spisywała. Powstanie w getcie upadło i Niemcy w bezlitosny sposób zaczęli się rozprawiać z Żydami. Część Żydów, która przeżyła została rozstrzelana, albo wywieziona do obozu koncentracyjnego do Oświęcimia tj. KL Auschwitz Birkenau oczywiście wagonami bydlęcymi. Część Żydów była wywożona do obozu koncentracyjnego do Treblinki, do Majdanka i do innych obozów. W Polsce tych obozów było bardzo dużo, obozów masowej zagłady. Rachmil Fridland ukrywał się u nas, ale wkrótce przed samym powstaniem warszawskim, które wybuchło 1 sierpnia 1944 roku, w rok później po powstaniu żydowskim Niemcy zrobili rewizję w naszym mieszkaniu. Prawdopodobnie ten sąsiad Kunkiel nasłał. Oni zrobili nalot w nocy. Budzimy się, bo kolbami walą w drzwi. Była druga lub trzecia w nocy. Mama wstała. Ojca wtedy nie było. Rewizja trwała z półtorej godziny. Nic nie znaleźli, bo w tym czasie Rachmil Fridland był u mojej siostry na Pradze. Mimo wszystko całą naszą rodzinę aresztowali tzn. moją mamę Anastazję, trzy siostry Martę, Zofię i Alę i naszego siostrzeńca Bogdana, który był synkiem Kazimiery tej z Pragi. Pamiętam takie przykre zdarzenie. To była noc i w tym czasie ten chłopaczek, ten mój siostrzeniec siedział wtedy na nocniku. Niemiec podszedł do niego. Kopnął ten nocnik. On upadł na buzię. I mnie wszystkich zabrali z domu. W tym czasie nie było mojego brata Józefa i nie było mego ojca. Natomiast brat Tadeusz miesiąc wcześniej został złapany na ulicy w czasie łapanki. Łapano szczególnie mężczyzn, bo chodziło o to, żeby mogli pracować na rzecz Niemiec. On miał wtedy 19 lat. Był chyba wieziony do obozu koncentracyjnego z tego, co opowiada i wyskoczył. Niemcy za nim strzelali i on się przedostał przez Kraków, Zakopane przez Tatry do Austrii. Z Austrii do Jugosławii z Jugosławii do Palestyny i wstąpił do drużyny karpackiej, która walczyła później pod Tobrukiem, Tunisem itd. Potem w Anglii ożenił się z polka i wyjechał do ameryki, gdzie żyje do dziś. Ma 88 lat.

To było na tydzień lub dwa przed Powstaniem Warszawskim. Brat Tadeusz został w 1944 roku został złapany w łapance i uciekł Niemcom. Strzelali za nim. Przedostał się do armii Andersa. To był Trypolis, Rzym, Monte Casino. Potem osiadł w Anglii. Brat Józef pracując w niemieckiej firmie często też u nas nie nocował, bo jeździł do Łodzi po towar.
Jak zrobili nalot na nasze mieszkanie to nie było już Tadeusza. Józef był wtedy w Łodzi. Siostra była na Pradze, a jej synek Bogdan był u nas. Ojciec był u stryjka na ulicy Staszica. On lubił politykować ze swoim bratem.
Wsadzono nas do wagonów bydlęcych, do wagonów towarowych.

- A byliście wcześniej przetrzymywani w więzieniu tu w Warszawie?
- Nie, ale byliśmy przetrzymywani w Pruszkowie. Jak już potem powstanie było to zbierali mieszkańców Warszawy, bo w Powstaniu Warszawskim trzeba pamiętać, że zginęło 200 tysięcy ludzi – ludności cywilnej, a powstańców – są różne dane – mniej więcej około 20 tysięcy. Nie pamiętam ilu Żydów zginęło w getcie. Też ogromna ilość. Niezliczone ilości wymordowanych, spalonych.
Nas przetrzymywano w Pruszkowie, a potem wywieziono do Oświęcimia. To był przełom lipca i sierpnia. Zaraz potem było powstanie. Ten transport towarowy wiem, że się zatrzymywał po drodze. Myśmy nie mieli picia. Był esesman w środku z karabinem. Okienka były zadrutowane drutem kolczastym. Z jednej strony w wagonie było mnóstwo natłoczonych ludzi i z drugiej strony. Bez picia, bez jedzenia. To było lato. Było ciepło. Ludzie się po prostu dusili. Nie mieli się gdzie załatwić. Słabsi mdleli. Nie pamiętam czy tam w tym transporcie ktoś zmarł czy nie. Dobrnęliśmy do Oświęcimia. Z wagonu jak musieliśmy wychodzić to nogi mieliśmy tak omdlone, żeśmy wypadali, a było dość wysoko z wagonu na ta rampę wyskakiwać. Zaraz nas gnano do tej łaźni. I pamiętam, że mężczyzn oddzielnie i kobiety oddzielnie. Wygolono nas. Głowę i tak dalej i dano nam numery. Z tym, że w tym czasie jak my żeśmy przyjechali to nie wiem czy nie przyszedł rozkaz od Himlera czy Hitlera, że nie zaczęto numerować więźniów, którzy przybywają tymi transportami. Może Niemcy się bali, że Europa się dowie, że za dużo w tym Oświęcimiu tych ludzi zgromadzonych.
Każdy dostawał pasiaki, drewniaki i numer. Ja dostałem 191151. To jest mój numer oświęcimski. Wtedy dawano numery. Już nie tatuowano.

- Jak wyglądało to wejście do łaźni? Woda była ciepła czy zimna? Było mydło?
- Dowiedzieliśmy się, że mydło było z ludzi zrobione. Dowiedzieliśmy się później, że Niemcy włosy przetwarzali na materace na przykład. Niemcy potrafili wszystko wykorzystać. Jest pamięć zapachowa. Ja do dzisiaj czuje zapach jak mówię krematorium, czy t mydło. To był taki zapach specyficzny, że nie można go zapomnieć. Bardzo szorstkie, grube, ordynarne. Byle jak zrobione. Woda była ciepła, potem zimną nas ze szlaufa lali. To było mycie, że pożal się boże. Warunku okropne.
Po tym wygoleniu dostawaliśmy pasiaki i drewniaki. Tam siedział taki więzień i nadawał te numery i dostawaliśmy te winkle. Myśmy dostawali winkle, jako polityczni – czerwony winkiel, bo tam były różne winkle czarne i siaki i Niemcy i homoseksualiści. Dwadzieścia parę narodowości.

- A gdzie zatrzymał się pociąg?
- W Birkenau. Jak dali nam już te ubrania to była selekcja.

- A zdjęcia wam robili?
- Dla swojego użytku robili zdjęcia. Zaraz po numerach robili zdjęcia.
Pamięć mi się zaciera, ale wiem, że Niemiec wziął kij i kto przeszedł z chłopców pod kijem to szedł na obóz dziecięcy, młodzieżowy. Blok 16. na bloku było do tysiąca osób mniej więcej. I ja prawie się już nie mieściłem pod tym kijem. Najpierw mnie cofnął, ale dał mnie jednak na ten młodzieżowy blok. Moja mama została rozdzielona z siostrami. Mama z siostrą moją Alą i Zofią na inny blok, a siostra Marta została skierowana na inny blok i ja tez gdzie indziej. Do bloku młodzieżowego, gdzie byli chłopcy i dziewczęta. Wiem jak dziś, że opiekunką była Roma Ciesielska. Myśmy na nią mówili Roma.
Nie wspomniałem, że również przyjechał mój siostrzeniec Bogdan. On miał wtedy niecałe osiem lat. On już dawno umarł. Strasznie był pobity w Oświęcimiu. Umarł na serce.

- Kim była Roma Ciesielska?
- Była blokową i była opiekunką tego bloku. W późniejszym czasie została odznaczona medalem Sprawiedliwy wśród Narodów Świata. Miała bardzo dobre układy. Jeździła do Izraela. Bardzo ją szanowali i cenili
Na bloku było ciężko. Były prycze trzypiętrowe. Na pryczy się mieściło mniej więcej jak dorosłych to było pięciu, sześciu, a dzieciaków to nieraz siedmioro. Tak jak śledzie były ułożone. Sienniki, słoma. Blok był długi. Był mały piecyk. W lecie to pół biedy, ale zimą to wiadomo.
Bardzo szybko przenieśli mnie na inny blok, ale nie pamiętam, który. Nawet będąc w Oświęcimiu nie mogę sobie przypomnieć.
Widziałem taki obrazek w Oświęcimiu. Szedł esesman i naprzeciwko niego szedł więzień. Jak szedł esesman trzeba było zrobić mycen up – czapkę zdjąć. I on zrobił to z pewnym dużym opóźnieniem. Esesman wziął i wyjął pistolet i go zastrzelił. Okazało się, że to był świadek Jehowy.
Potem widziałem taki obraz już przed samą ewakuacją z Oświęcimia, zanim wywieźli mnie do innego obozu. Po południu jakiś człowiek dostał rozstroju nerwowego. Zaczął krzyczeć i wrzeszczeć i lecieć w stronę drutów kolczastych, a wiemy, że w Oświęcimiu i w innych obozach było wysokie napięcie. Trakcja wysokiego napięcia. Ten więzień rzucił się na te druty. Jego skóra zaczęła się zmieniać na kolor brązowy i padł. On został porażony tym prądem i zginął.
To wywarło na mnie, na młodym chłopaku tak silne wrażenie, że do dnia dzisiejszego nie mogę tego zapomnieć.
Jedzenie było potworne, bo żeśmy dostawali brukiew ze ślimakami. Rano jak w innych obozach trzeba było bardzo wcześnie wstać. Chyba trzecia czy czwarta. Rano dostawaliśmy tylko kawę. Menażkę trzeba było tak podstawić, żeby on nalał pół litra czy ćwierć litra kawy, bo jak ktoś krzywo podstawił tą menażkę to on chochlą uderzał go w głowę i kawy w ogóle nie dostał. Na obiad dostawało się ćwierć litra zupy, brukiew ze ślimakami czy jakieś inne świństwo. Wieczorem dali chleb. Taką cegłę na dwadzieścia osób. To sprytniejsi więźniowie to porobili sobie wagi z pudełek od pasty do butów i ważyli to, żeby po równo było podzielone. Walka była o każdą kruszynę chleba. I kostkę margaryny dawali nie większą jak kosteczka cukru.
Ja po jakimś czasie zostałem z innymi więźniami młodymi załadowany do wagonu bydlęcego i wywieziono mnie z Oświęcimia do Niemiec.
Będąc w Oświęcimiu, wiem, że szczególnie na dzieciach żydowskich i nie tylko na dzieciach żydowskich robiono doświadczenia. Doktor Mengele przybrał sobie do pomocy węgierskiego lekarza. Bardzo mądrego z Budapesztu, który mu pomagał w doświadczeniach. On na przykład dawał zastrzyki, żeby zmieniać kolor oczu. Niemcy uważali, że blondyn i niebieskie oczy to jest rasa wyższa, a jak ktoś ma czarne oczy, czarne włosy to jest rasa niższa. Podobno mu się to udawało.
Ja tego nie wiedziałem, ale znam z opowieści więźniów, że on zebrał dzieci żydowskie. Bardzo ładnie je nakarmił. Potem te dzieci zostały zagazowane i potem – są takie gruszki besemerowskie używane przy budownictwie – to on te dzieci żydowskie zabite wkładał do tych gruszek i one się gotowały, żeby ciało odeszło od kości. Wtedy wracali ruscy z pracy z komanda wygłodniali i patrzyli, że w tych gruszkach się cos gotuje – mięso o słodkawym zapachu. Nikt nie pilnuje. I oni podobno do tej jednej gruszki besemerowskiej się dobrali. Wywalili to i to mięso zjedli, a to były ciała nieszczęsnych dzieci żydowskich.

- Jak długo był pan w Birkenau?
- Ja w Birkenau byłem niecały miesiąc. Krótko. Mój siostrzeniec był aż do wyzwolenia.

- Kto był blokowym na tym drugim bloku?
- Nie pamiętam. Mężczyzna. Pamiętam taką scenę, że był jeden bokser. Blokowy ciągle z kijem chodził. Strasznie przeklinał i jak on nie mógł sobie z czymś za bardzo poradzić to był taki bokser Grek i podchodził do tego więźnia i co nie słuchasz poleceń blokowego i od razu go nokautował. A nieraz przyszedł esesman i mówi tak: macie na bloku stan tysiąc sto więźniów w ciągu doby daję ci termin – mówi do blokowego, bo jak nie wykonasz to ty pójdziesz do komina – ma być o sto mniej. Co ten blokowy robił? Wołał silniejszych mężczyzn, między innymi tego Greka. Ustawcie się. W ciągu trzech minut ma być cały blok opuszczony. Wszyscy na zewnątrz, a wyjście wąskie. Więc ci więźniowie ci, co upadli zostali stratowani. Ten blokowy pałami dowalał. Zobaczył, że za mało. Powrotem wszyscy na blok i drugi raz to samo, Az uzyskał sto trupów. Przyszedł esesman. Zgadza się. Trupy na wózkach od razu do krematorium wywozili. Ten bokser Grek tłukł na polecenie blokowego.
Wiem, że były ucieczki. Uciekł. Złapano go. Na apelu wszyscy stali. Wymierzano mu czterdzieści, pięćdziesiąt kijów. Jak już brali to go ciągli, bo to był właściwie już trup. Jak uciekł to esesmani psy puszczali. Na ogół nie udawały się ucieczki. To jednostki.
Były wypadki, że przekupywano esesmanów. Żona komendanta Hessa Oświęcimia mieszkała w pobliżu z córeczkami. Opowiadali więźniowie, którzy wychodzili do pracy, że ładna kobieta, ładne dwoje dzieci. On przychodził brał dzieci na ręce. Żona myślała, że naprawdę wspaniały mąż, a on był takim strasznym zbrodniarzem.
Tam na zewnątrz w kancelarii pracowała bardzo ładna kobieta. Niemka. Blondynka. Jak ona dowiedziała się, co dzieje się w obozie to popełniła samobójstwo. Nie mogła się pogodzić, że takie zbrodnie robią esesmani z Żydami, Polakami, z Ukraińcami.
Ten zapach się pamięta. Kominy krematoryjne dymiły i ciągle w ustach i w oczach ten słodki zapach ciała tych palonych więźniów.
Ja, jako chłopiec modliłem się cały czas, żeby przetrwać, a Niemcy wszystkim opowiadali, że z Oświęcimia czy w tych innych obozach nie ma innego wyjścia z obozu tylko przez komin. Więc więźniowie marzyli o tym. Najeść się, pomodlić i umrzeć.
Były tez takie wypadki straszne i okropne, że często w tych ubikacjach, toaletach, że w latrynie ten, który nie zdążył na apel siedział w tej latrynie. Wpadł esesman kolbą go tam zepchnął i ten człowiek udusił się w tych fekaliach. Okropne sceny. Nie do opowiadania.

- Była tam orkiestra obozowa?
- Była orkiestra obozowa. Często na przykład na apelu czy jak wychodzili do pracy to oni wybierali. Dużo było w orkiestrze Żydów. Orkiestra była wymieniana, co jakiś czas. Tak jak ci, którzy pracowali przy krematorium - pracował miesiąc czy sześć tygodni i potem spotykało go to samo i następnych brano, żeby nie było potem świadków.
Przy wymierzaniu kary orkiestra grała. Wiem, że jak była kontrola Czerwonego Krzyża ze Szwajcarii to wiedzieli, że jak któryś by się poskarżył to od razu pójdzie do krematorium. Pytali lekarze ze Szwajcarii z Czerwonego Krzyża: jak wam tu jest? No ciężko, ale pracujemy, dostajemy jeść. A dlaczego tak źle wyglądacie? Bo pracujemy, odchudzamy się. Każdy się bał przyznać, bo wiedział, co go czeka.

Przychodziły paczki. Paczki były często okradane, a jeśli jakiś więzień dostał paczkę, a był ktoś w pobliżu to on musiał się podzielić. Te paczki nie zdawały egzaminu.

Były zawody jak fryzjer. On sobie dość dobrze żył. Kucharz to samo. Pisarczyk czy lekarz. Ale przeciętny człowiek to najwięcej cierpiał tak jak i zawsze.

Myśmy opuścili Birkenau. Jechaliśmy wagonami i pamiętam, że Frankfurt nad Menem. Tam się zatrzymaliśmy. Jechaliśmy o głodzie. Pić się chciało. Jak ktoś płakał to Niemiec zaraz go kolbą. Wtedy już były trupy w wagonie. Spragnienia, zemdlenia, zawały serca.
Był nalot zdaje się, że amerykański. Było słychać te bombowce czteromotorowe. Chyba to były B52 i ten Frankfurt był strasznie bombardowany, a my wszyscy się modliliśmy, żeby ta bomba nie spadła na nasz wagon. Po nalocie pociąg ruszył dalej.

Przyjechałem do Niemiec do pierwszego obozu do Dauberger. Dauberger to był podobóz. Należał do wielkiego obozu koncentracyjnego KL Natzweiler. Natzweiler, który był na granicy niemiecko-francuskiej. Wielki obóz, który miał wiele podobozów. W jednym z tych podobozów było komando Dauberger i ja tam się dostałem. To był nieduży obóz koncentracyjny. Tam trafiłem we wrześniu lub w październiku 1944 roku. Były baraki. Nie można ich było porównywać z Oświęcimiem. Byliśmy podobnie traktowani jak wszędzie. Tam byłem na pryczy i dobrze jak dziś pamiętam był francuz, profesor Sorbony, uniwersytetu paryskiego.
Zaczęły padać deszcze. Myśmy wychodzili do roboty i nigdy nie zapomnę momentu jak szliśmy do pracy czy z pracy.

- A gdzie pan pracował?
- Wydobywaliśmy w dolinie łupki bitumiczne, z których Niemcy wydobywali maleńką ilość ropy. Te łupki były poddawane obróbce chemicznej i wydobywano z tego benzynę, a w Niemczech panował wielki kryzys na benzynę, dlatego wszędzie, gdzie tylko mogli starali się wydobyć benzynę, a szczególnie zdobyć Kaukaz, gdzie jest ropa naftowa.
Pilnowała nas organizacja TOT. Kopiemy łopatą i kilofami. Jak esesman patrzy na mnie to pracuję. On się odwraca to ja stoję. I w pewnego razu nie zdążyłam. On zauważył, że ja stoję i podbiegł do mnie i szpicrutą mnie po plecach mocno zbił.
Potem gołymi rękami ładowaliśmy na wagoniki. Mieliśmy ręce pokrwawione. Deszcz pada. Pasiaki przemoczone. W kolanach zaczyna łamać.
Pewnego razu jak żeśmy wracali ja sięgnąłem po kapustę. Zauważył mnie esesman, ale nie zrobił mi nic tylko kolbą kilka razy uderzył po plecach i tą kapustę wytrącił mi z ręki.
W Dauberger spaliśmy na pryczach i wydarzył się taki numer tylko nie pamiętam czy w Dauberger czy w następnym obozie. Ja spałem z sześcioma więźniami na pryczy i w pobliżu spał Ukrainiec. Chyba miał ze dwa metry. Był diabelnie silny. Niektórzy więźniowie za papierosy byli w stanie oddać pajdkę chleba, a niektórzy zostawiali sobie na śniadanie kawałeczek chleba jak pudełko od zapałek. Zawinęli sobie w ubranie. To on brał w nocy dusił więźnia, który był pobliżu niego i szukał chleba, żeby zjeść. To mu się kilka razy udało. Zadusił kilku więźniów. Zabrał chleb i zjadł. Wielkie chłopisko. On potrzebował tych porcji więcej. Potem się więźniowie zorientowali, że on to robi i zmówili się i się rzucili na tego Ukraińca i go udusili. Ja nie brałem w tym udziału, bo byłem jeszcze małym chłopakiem, ale widziałem ten obrazek.

Było straszne robactwo. Wszy, pluskwy. Zdobyli, gdzieś puszki po szprotkach, te okrągłe. Wkładali w nogi tych prycz i wypełniali naftą to te pluskwy były tak inteligentne, że szły na sufit i potem lądowały na twarzy więźniom. Człowiek się budził i miał rany. Wdawał się tyfus. Człowiek już nie był wyczulony na tą czystość. Twarz u niektórych to była skorupa, bo nie było mycia. Ręce zeskorupiałe. Zakażenia. Nogi w ranach. Infekcje. Tak jak w Oświęcimiu dawali zastrzyki. Flegmony były. Chorowaliśmy bardzo.

Kiedy nie dawali pic ten francuz, profesor nie mógł wytrzymać i z kałuży pił wodę i on zachorował chyba na tyfus. On też szukał zielonych żabek i jadł je. On umarł.

Wkrótce potem wywieźli nas do innego obozu. Jak patrzyłem na mapie odległego o 100 kilometrów, który tez był podobozem KL Natzweiler i nazywał się komando Waihingen.
Ja dostałem nowe numery. W Dauberger i Waihingen dostałem nowe numery. 32206. Numer oświęcimski był już nieaktualny. W Waihingen były chyba jeszcze gorsze warunki. Było bardzo dużo Żydów. Myśmy budowali w takiej jaskini. Nam mówiono, że Niemcy budują takie hangary dla samolotów i silniki, że w przyszłości będą tu skryte samoloty. Część prac wykonywaliśmy na wzgórzu. Tam był szpital. Parę dni w tym szpitalu pracowałem. W tym Waihingen znowu kilofami, żeśmy pracowali, bo grunt był bardzo skalisty. Tam ludzie strasznie padali. Moim blokowym był inżynier żydowski. On zobaczył, że ja umiem dobrze rysować i już nie szedłem do roboty na zewnątrz i dawał mi jakieś plany rysować. Dzięki temu mogłem się jakoś uchować.
W tym Waihingen miałem takie ciekawe zdarzenie. Jak żeśmy wracali z roboty szedł lub stał Wermacht. Nie wiem skąd oni się tam wzięli. Nas i TOT pilnował i esesmani i Wermacht. Ten Wermacht spojrzał na mnie, że ja najmłodszy taki chłopak idę i jemu tak jakby się żal zrobiło. Spojrzał. Esesman szedł tyłem i Wermacht podał mi kawałek chleba. Ja się rozpłakałem. On szybko się oddalił. Ten chleb był dla mnie tak drogi jak kawałek złota. Wszyscy mi zazdrościli. Ja szybko zacząłem jeść ten chleb. Pomyślałem wtedy, że nie wszyscy Niemcy są źli, tacy podli, że wśród Niemców też są ludzie. Z mojego podwórka był Grzesiek Pietrzyk, on już nie żyje. Ja mu dałem kawałeczek tego chleba.
W tym Waihingen miałem też inną przygodę taką przykrą. Była wigilia Bożego Narodzenia. Ja byłem, ten mój kolega Grzesiek Pietrzyk i był chłopak Francuz czy Rosjanin. Myśmy podkradli się pod kuchnię. Wigilia Bożego Narodzenia. Patrzymy, a przy kuchni można było nazbierać obierek i myśmy uzbierali sobie troszkę obierek w puszce po konserwach niemieckich, żeby na bloku sobie potem odgrzać i mieć coś do zjedzenia. W tym czasie jak zbieraliśmy te obierki to wtedy reflektor z postykiety oświetlił nas i zobaczył. Zaczął krzyczeć, żebyśmy się zatrzymali. Zjawili się skądś esesmani i nas złapali. Zaczęli nas bić kolbami. Wywrócili nam te puszki z obierkami. Wróciłem na blok. Dostałem wysokiej gorączki. Moi koledzy to samo. Ten Grzesiek Pietrzyk to wkrótce umarł, bo był gorzej zbity ode mnie. Na drugi dzień wylądowałem w miejscowym szpitaliku. Taki krankenbaun.
Wiem, że na Boże narodzenie dostaliśmy po plasterku kiełbasy i większą kromkę chleba.
Zima w Waihingen była straszna. Ludzie umierali na oczach. Jak kładłem się normalnie na bloku. Budzę się a obok mnie trup. Nie robiło to na mnie wrażenia. Byliśmy już tak uodpornieni, tak mocni psychicznie, że kolega umierał i nie robiło to na nas wielkiego wrażenia. Myśmy nie wierzyli, że ta gehenna może się skończyć.
Od Francuzów nauczyłem się jeść mlecze.
Przyszła wiosna. Część Żydów wywieźli i Francuzów. Nas polaków wywieźli. Wsadzili nas do transportu. Wiem, że wtedy dali nam śledzie. Nie wiem czy na umyślnie, ale myśmy konali z pragnienia picia. Dali nam po śledziu i kawałek chleba. Dojechaliśmy do wielkiego obozu. To było Dachau. Gdzie Niemcy wybudowali i osadzali tam homoseksualistów, bandytów i wszystkich przeciwników Hitlera. Na początku byli tam osadzani Niemcy. W Dachau była kąpiel. Zmiana pasiaków i ja dostałem numer. Zapomniałem, jaki, ale nowy numer. Wsadzili nas na jakiś blok. Dowiedziałem się, że bardzo dużo jest w Dachau Polaków. Narodowości niemal tyle, co w Oświęcimiu. Masę więźniów i że wśród więźniów są księża, pastorowie, że jest jeden blok gdzie jest dwa i pół tysiąca duchownych, a w tym tysiąc pięćset polskich księży. Tu był biskup Majdański, co do dziś żyje w Szczecinie na emeryturze. On napisał książkę o Dachau.
Później się dowiedziałem, że w Dachau wymordowano tysiąc księży polskich. Prócz tego swoich, niemieckich, luterańskich, prawosławnych, rosyjskich popów.
Jedzenie było podłe. Ja tam nie pracowałem, bo byłem tak słaby, że nie mogłem z pryczy zejść. Robactwo, brudy, smród, wiecznie ten durfal. Nie wierzyło się, że przyjdzie wolność. Marzyło się o śmierci. Nikt się nie bał śmierci, bo nam Niemcy tak wbili w psychikę, że przez komin jest tylko wolność.
Był kwiecień. Zaczęło robić się ciepło. Zimno nam nie dokuczało. Słychać było wielkie bombardowania, bo Anglicy bombardowali w nocy a amerykanie w dzień. Baliśmy się, żeby nie zbombardowali Dachau. Dowiedzieliśmy się, że front się bardzo szybko zbliża. Na czele frontu była złożona czołówka z Murzynów i z żołnierzy amerykańskich, którzy się okazali Polakami z pochodzenia Polakami. Niektórzy mówili nawet po polsku. Oni dowiedzieli się, że Dachau ma być cały zagazowany, jeśli będzie blisko front lub rozstrzelani. Kiedy czołówka się dowidziała o tym cofnęła się i doniosła do generalicji amerykańskiej, że takie plany są. Amerykanie wtedy na ochotnika złożyli kompanie, szczególnie z Murzynów i Polaków. Murzyni wiedzieli, że w Polsce jest czarna madonna w Częstochowie i sympatią darzyli Polaków. Wyprzedzili ta armię amerykańską za zgodą generalicji amerykańskiej i dobrnęli w niedziele 29 kwietnia w godzinach popołudniowych, zdaje się, że o siedemnastej do Dachau i wyzwolili Dachau. Część esesmanów się poddała, część silniejszych obozowiczów rzuciło się, po prostu na oczach amerykanów zamordowała tych esesmanów, część uciekła. Część została zgarnięta przez amerykańskich żołnierzy i w ten sposób nastąpiło wyzwolenie. Gdyby nie ta czołówka amerykańska to wszyscy więźniowie mieli być rozstrzelani albo zagazowani.
Amerykanie zrobili nam krzywdę. Ta czołówka i armia regularna doszła. Oni nie wiedzieli. Nie mieli doświadczenia. Myśmy trzy dni nic nie jedli. Byliśmy tak słabi, że leżeliśmy pod płotami jak oni wkroczyli. Chłopy prawie na dwa metry, ubrani w mundury, porządna broń, odżywieni. Zaczynają palić papierosy Countaci, Morisy, Palmele te bogate papierosy. Niektórzy z tych żołnierzy zaczęli płakać. Jak już weszła regularna armia to oni zaczęli nas odżywiać i zrobili wielkie głupstwo. Rzucali w nas czekoladą, pomarańczami, mleko w konserwach – skondensowane i my wygłodniali zaczęliśmy jeść czekoladę, mleko skondensowane, konserwy, pomarańcze, papierosy palić i bardzo dużo przy tym wyzwoleniu dostało skrętu kiszek i umarło. Dopiero ci lekarze amerykańscy, że trzeba jedzenie dawkować.
Do Dachau zaczęły zjeżdżać autobusy. Długości może na dwadzieścia metrów. Okazało się, że my mamy się gęsiego ustawiać do tych autobusów, których było mnóstwo. Ja tez wchodzę. Rozbieraliśmy się do naga, a w tych autobusach były prysznice. Ubrania brali na kupę i spalali. Mydła były eleganckie. Szczotki. Szorowali na, myli. Potem przechodziliśmy przez taki drugi połączony autobus jakby z chemikaliami, w którym nas dezynfekowano i potem do trzeciego autobusu, gdzie dostawaliśmy ubrania czyste i porządne. Potem się dowiedzieliśmy, że amerykanie maja takie autobusy dla swoich żołnierzy na frontach.
Robili nam mnóstwo zdjęć. Rzucali papierosy.
Potem patrzę a na terenie Dachau zaczynają się pojawiać młode Niemki. Takie po 12, 15, 20 lat. Wynędzniałe. I pokazują się Niemcy i maja takie laski z gwoździem. Jak amerykański żołnierz, odżywiony, bogaty, wypalił papierosa połowę to rzucał to ten Niemiec podchodził i na tym gwoździu ta laską przebijał papieros i do takiej torby rzucał. A Niemki zaczęły się umawiać na randki z żołnierzami amerykańskimi. To ci amerykanie zaczęli wynosić z magazynu czekoladę, pomarańcze, mleko w proszku, mleko skondensowane, jajka w proszku. To wszystko wynosili. I wynosili do swoich rodzin, żeby mogły się utrzymać Dowództwo amerykańskie się o tym dowiedziało, że żołnierze amerykańscy okradają magazyny. Postawili wartowników. Empi w takich białych hełmach i jak chciał żołnierz amerykański wejść do tego magazynu to on go nie wpuszczał. Urwał się prowiant.
Potem amerykanie zrobili wielki apel i zapisują, kto chce jechać do Japonii na front. Bardzo dużo Polaków się zapisało. Dostana umundurowanie, wyżywienie i pensję i tam zostaną przetransportowani na front. Ja płaczę, co się dzieje z moją mamą, siostrami, siostrzeńcem. Ja muszę wrócić do Polski. Zapisałem się na powrót do Polski.
Załadowano nas w wagony. Byliśmy odżywieni. Dobrze ubrani. Paczki żywnościowe nam
dali. Transport wyjechał do Polski. Jak dojechaliśmy do polski amerykanie oddali nas w ręce czerwonogwardzistów. Pozabierali nam paczki. Przyjechaliśmy do Koźla tu w Warszawie. Tam nasz Polski Czerwony Krzyż. Niektórym dano po sto złotych, niektórym po dwieście. Ja dostałem sto złotych i mogłem wrócić do Warszawy. Cała Warszawa zniszczona. Dowiaduje się, że to najbardziej zniszczone miasto na świecie. Całkiem zrównanie z ziemią. Pojechałem na Wąską, gdzie dom mój. Wszystko leży w gruzach i na tych gruzach popisane: Kazik taki i taki szuka matki, tak się nazywa. Ja napisałem też: Eugeniusz Dąbrowski szuka matki, szuka ojca, szuka sióstr i poszedłem na Ludwiki, bo tam moja siostra mieszkała, na Ludwiki, na Wolę mieszkania 45. Poleciałem tam, a tam już ktoś inny mieszka i mówią, że ta siostra Irena tutaj była. Była ranna w Powstaniu Warszawskim. Jej mąż Witek inżynier chemii zginął w Oświęcimiu, a ona była ranna w powstaniu i dostała się do Krakowa. I ten mój Bodek siostrzeniec, wyzwolili go w styczniu. Z Oświęcimia dostał się do Krakowa i przeżył.
Później się dowiaduję, że mój stryjek Janek zginął w Oświęcimiu. Później jeden kuzyn tez nie wrócił z obozu koncentracyjnego. Z naszej rodziny zginęły trzy osoby. Potem umarł siostrzeniec, później moja mama. Potem dowiaduję się jak wróciła mama i wszystkie siostry, że dzięki Bogu. Moja mama i siostra Ala i Zofia dostały się z Oświęcimia do Ravensbruck i tam były do końca. Były świadkami jak żołnierze rosyjscy gwałcili nawet muzułmanki. Były to podobno straszne sceny i moja siostra, która była najbardziej zniszczona była podobna do Żydówki, więc (tu liczy po niemiecku do dziesięciu) dziesiąta do krematorium. I ją na bok. Ona w płacz, mama w płacz. Mama upadła na kolana i zaczęła tego Niemca po butach całować, a on ją szpicrutą odganiała. Boże ratują moją córkę. I on tak jakby usłuchał mojej matki i ona nie poszła do tego krematorium. I wróciły do Warszawy. Siostra Marta trafiła z Oświęcimia do Bergenbelsen. Tak wszyscy wrócili. Marta z Bergenbelsen, mama z Ravensbruck z Zofią i Alicją. Ja wróciłem z Dachau. Bogdana wyzwoliła w styczniu Armia Czerwona, a Irena w powstaniu brała udział. I tak wszyscy wróciliśmy do Warszawy.

Potem nawiązaliśmy kontakt z baptystami na ulicy Wolskiej 46. Poszliśmy tam a tam wszystko w gruzach leży. Niemcy jak tam weszli to było jeszcze siedemnaście osób. Dozorca, kaznodzieja i Niemcy wszystkich rozstrzelali.
Potem z innego zboru przyszedł brat Ivanov z żoną kaznodzieja z pochodzenia rosyjskiego. Potem się pojawił Aleksander Kirsu i zaczął zbierać tych baptystów do kupy. Zebrał kilkanaście osób. Zaczęto się po mieszkaniach zbierać na nabożeństwa. U mojej mamy na Ludwiki też się zbierali.
Nagle przychodzi list z Ameryki i nadawcą jest Rachmil Fridland. Otwieramy ten list i czytamy: Droga siostro Dąbrowska. Dzięki siostrze przeżyłem. Tyle żeście mi okazali serca, tyle dobroci. Nigdy was nie zapomnę. Ja przyjadę do Polski i w tym liście było 20 czy 50 dolarów. Ucałowaliśmy te dolary. Może uda się wymienić to będzie na jedzenie. Odpisałem mu. On potem zdjęcie przysłał także, kontakt był utrzymany.
Potem baptyści amerykańscy dali pomoc i wybudowano kaplicę na ulicy Walców 25 i do dzisiaj stoi ta kaplica. Przybywało coraz więcej członków. Przyjechał Rachmil Fridland. Cieszyliśmy się. Przywiózł troszkę dolarów dla kościoła. Był bardzo ceniony i wiele dobrego zrobił. Potem umarł na raka. Zostaliśmy powiadomieni, bo przyjechał do nas brat doktor Gitlin. Córka Fridlanda jest prawnikiem. Do dziś utrzymujemy kontakt.

Po zakończeniu wojny moja mama Anastazja i mój ojciec Stanisław, oraz siostra Kazimiera zostali odznaczeni medalem Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata i oczywiście bardzo ładnym i okazałam dyplomem. Medal otrzymali ludzie, którzy pomagali Żydom w czasie okupacji hitlerowskiej w Polsce i nie tylko, bo w całej Europie. Warto zaznaczyć, że wśród nagrodzonych Polaków to jedna trzecia tych wszystkich przyznanych medali w Europie przypada na Polaków, którzy okazywali pod każdą postacią pomoc współbraciom Żydom. Szkoda, że oni nie żyją. Ja pod ich nieobecność byłem zaproszony w Warszawie na wielką uroczystość do teatru żydowskiego w Warszawie i tam ambasador Izraela wręczał dyplom i przypinał medal osobom czy potomkom tym, którzy pomagali Żydom w czasie II wojny światowej.

- Brał pan udział po wojnie w procesach przeciwko esesmanom?
- Po zakończeniu II wojny Światowej wszyscy byli więźniowie byliśmy bardzo schorowani psychicznie. Ciężkie chwile przeżyte w obozach przez jakiś czas śniły nam się. Człowiek się budził zdenerwowany. Słyszał te przekleństwa, słowa zastraszenia, które wypowiadali esesmani nad nami. Śniły się krematoria. Czuć było zapach krematoriów. Utrwaliło się to w naszej psychice i pamięci chyba na zawsze. Trudno się z tym rozstać i po prostu zapomnieć. Ci, którzy dotknięci byli tymi obozami masowej zagłady, obozami koncentracyjnymi, ci, którzy przeżyli to piekło, gehennę maja dzisiaj inne spojrzenie na pokój, na rzeczywistość, dlatego nie raz wysyłaliśmy apele prosząc żeby ludzie się między sobą pojednali, dążyli do pokoju, do zgody. Żeby przyjaźń, miłość i braterstwo panowało wśród ludzi. Żeby nie było nienawiści. Żeby nie było tak, że naród jakiś decyduje o innym narodzie, który ma żyć a który ma zginąć. Niestety na nic zdały się nasze apele, bo w dalszym ciągu jest niespokojnie i źle na świecie. Szczególnie młode pokolenie musi przyjąć do wiadomości i utrwalić sobie te dobre przesłania, żeby walczyć o pokój. Starać się widzieć w drugim człowieku człowieka i być przyjaźnie nastawionym. Żeby budować mosty przyjaźni, a nie mosty nienawiści. Żeby zapanował pokój na świecie. Żeby nie dopuścić do nowej wojny, do spopielenia globu ziemskiego. I to młode pokolenie winno sobie wziąć pod uwagę. Głęboko do umysłu i serca, aby walczyć o pokój. Żeby wszelkie przejawy nienawiści zwalczać i starać się doprowadzać do równowagi i pokoju i przyjaźni między narodami. Żeby żyć w zgodzie i przyjaźni z każdym człowiekiem. To by było piękne. Do tego musimy dążyć i wyznaczajmy sobie takie cele.

Byłem po wojnie wzywany do Ministerstwa Sprawiedliwości, bo tam powstała komisja do upamiętnienia czy utrwalenia tej walki z Niemcami, z hitleryzmem. Przesłuchiwany byłem przez prokuratora. Opowiadałem, co mogłem opowiedzieć. Notowali.
Były procesy niektórych esesmanów. Niestety niektórych, bo powinni wszyscy odpowiedzieć, którzy przyczynili się do zagłady i cierpienia innych narodów szczególnie narodu żydowskiego, polskiego itd.

Musimy być czujni i wrażliwi na wszelkie przejawy zła. Za wszelką cenę walczyć o pokój.
Stawałem przed wieloma komisjami i co mogłem to robiłem, żeby przyczynić się do utrwalenia pokoju i pojednania się ze wszystkimi narodami.
Dzisiaj jak wszyscy byli więźniowie wykruszamy się. Należymy do swoich klubów. Ja należę do klubu byłych więźniów Oświęcimia. Należę do klubu byłych dzieci obozu koncentracyjnych i do klubu byłych więźniów w Dachau. Do trzech klubów należę. Coraz mniej się udzielam, bo i zdrowie i różne dolegliwości doskwierają człowiekowi. Wielu z nas odchodzi na zawsze. Raz w miesiącu mamy spotkania i zawsze minutą ciszy czcimy pamięć tych, którzy w ciągu miesiąca odeszli. Przykre, że zostało nas już tak mało, ale czas robi swoje. Z tego, co się orientuje zostało 14-15 tysięcy autentycznych więźniów obozów koncentracyjnych. Szczególnie, jeśli chodzi o byłe dzieci Oświęcimia i innych obozów koncentracyjnych to obliczam, że zostało jeszcze jakieś ponad pięćset osób. Siedemset osób góra. Czas ucieka, śmierć goni, wieczność czeka. To powiedzenie średniowiecznych zakonników.

Wideo

Ludzkie resztki

Dr Mengale i dzieci